Tegoż dnia po południu otrzymałem od gen. [Gustawa] Orlicza-Dreszera przez telefon informację, iż został on wezwany pilnie do Sulejówka. Zaraz tam wyjeżdża, nie zna powodu wezwania, ale skoro tylko będzie miał jakieś wiadomości, da mi znać. [...]
Wieczorem przybyłem do koszar. Zastałem tam już paru oficerów, wezwanych przeze mnie wcześniej. Przeprowadziłem nocną inspekcję w pułku, poinformowałem wezwanych oficerów o napiętej sytuacji politycznej, po czym udaliśmy się na spoczynek. W kancelariach pułku rozstawiono dla nas łóżka polowe.
Około godziny 2.00–3.00 w nocy obudził mnie oficer służbowy [...]. Płk [Adam] Koc zakomunikował mi, iż Marszałek [Józef Piłsudski] postanowił uporządkować bałagan w państwie. W tym celu w godzinach rannych 12 maja Marszałek wkroczy przez most Poniatowskiego do Warszawy, na czele 7 pułku ułanów i baonu rembertowskiego.
Ja, jako dowódca 36 pułku piechoty, mam postawić pułk w stan pogotowia.
Warszawa, 11–12 maja
Kazimierz Sawicki, 36 pp (Legia Akademicka) w dniach 12−14 maja 1926 r., Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, sygn. 24/5/2/3/A3a, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Zarządziłem pogotowie marszowe obu baonów. Musiałem też niezwłocznie wysłać patrol oficerski na kolej, by zarządził i przypilnował podania nam jak najprędzej transportu kolejowego. Inny patrol został wysłany na pocztę główną, by powstrzymać komunikację telefoniczną z korpusem, aż do chwili naszego wyjazdu z Siedlec. Dowiedziałem się później, że z chwilą wstrzymania linii telefoniczno-telegraficznej zatrzymano również przebiegającą przez Siedlce linię indo-europejską (angielską), co też wnet zaalarmowało Europę.
Nakazałem wydać z MOB [zapasów mobilizacyjnych — przyp. red.] nowe cekaemy. Z magazynów bieżących — najlepsze umundurowanie, ostrą amunicję (w dużej ilości) i dużo ręcznych granatów dla podoficerów. Prócz tego nakazałem wziąć nasz sztandar z szarfami Virtuti Militari, a wszystkim, którzy mają odznaczenia — by mieli je przypięte do mundurów. Ja sam [...] udałem się konno na rampę kolejową.
Na rampie oczekiwał na mój przyjazd inżynier kolejowy, pan Żaboklicki, obiecując pod słowem przygotować i zestawić nadzwyczajny skład dla transportu. Obietnicy dotrzymał i to w rekordowym czasie. Kolejarze też z nadzwyczajnym entuzjazmem i uprzejmością, z pośpiechem zestaw przygotowali, a około 9.00 już zaczęliśmy się ładować do transportu.
[...] Żołnierze byli w doskonałym humorze i usposobieniu, a pogoda i piękne wiosenne słońce — też działały.
Siedlce, 12 maja
Wspomnienia Henryka Krok-Paszkowskiego, Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, sygn. 24/5/2/1/A2, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
W bardzo krótkiej przemowie do pułku oświadczyłem, że z rozkazu dowódcy dywizji i Marszałka [Józefa Piłsudskiego] objąłem dowództwo pułku i że pułk został powołany przez Marszałka do Warszawy. Ktoś wzniósł okrzyk: „Marszałek niech żyje!”. [...]
Bez żadnego zatrzymania się pułk maszerował bądź kłusem, bądź pieszo prowadząc konie. Jedynie gdy spotykaliśmy jakiś strumyk, szwadrony rozwinięte wchodziły do wody i poiły konie, i znów w drogę...
Dzień był gorący, wprost upalny nawet już w rannych godzinach. Nic więc dziwnego, że paru żołnierzy zemdlało w drodze, ale to nie powstrzymało tempa marszu.
[...] Pułk wyprzedzał na taksówce rotmistrz [Józef] Trepto, który wciąż był w ruchu między pułkiem a Warszawą. Parokrotnie meldował on Marszałkowi na Pradze o miejscu znajdowania się pułku. Jak mi potem powiedział Trepto, Marszałek był zadowolony z tempa marszu pułku i po jakimś z kolei meldunku miał powiedzieć: „Widzę, że Kmicic boi się, by bez niego się nie obyło”.
12 maja
Ludwik Kmicic-Skrzyński, Przewrót Majowy 1926 roku, Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, 24/5/2/1/A.11a, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Gdy przyszedłem na wiadukt prowadzący do mostu, [...] zameldowałem się u Prezydenta [Stanisława Wojciechowskiego] jako dowódca szpicy. Prezydent wydał mi osobiście rozkaz: „Ma pan porucznik zamknąć most i nikogo do miasta nie wpuścić”. Odpowiedziałem: „Rozkaz, Panie Prezydencie” i ustawiłem dwa lkm-y na miejscu, rozsypując część podchorążych w tyralierę, częścią zaś usunąłem tłum, który zebrał się na wiadukcie koło Prezydenta.
[...] W pewnej chwili zobaczyłem, jak od strony Pragi zbliżył się samochód [...] Wysiadł [z niego] marszałek Piłsudski w swym błękitnym, marszałkowskim mundurze. [...] Podszedłszy do Prezydenta, zasalutował i zaczął do niego mówić. Pierwszych zdań nikt zdaje się nie słyszał. [...]
Kiedy podeszliśmy bliżej, widziałem i słyszałem następującą scenę. Marszałek, trzymając lewą rękę w kieszeni spodni, prawą rękę położył na klapie narzutki Prezydenta i głębokim głosem z akcentem prośby mówił: „Panie Prezydencie, niech mnie Pan przepuści”. Na to Prezydent odpowiedział: „Nie mogę, Panie Marszałku, tu chodzi o Polskę”. Na to Marszałek: „Ależ, Panie Prezydencie, właśnie dlatego, że chodzi tu o Polskę, ja tam muszę iść — niech mnie Pan przepuści! Zaręczam Panu, że ani Panu nic się nie stanie, ani tym żołnierzom (tu wskazał na nas) nic się nie stanie, niech mnie Pan przepuści”. Prezydent Wojciechowski stuknąwszy laską o bruk powiedział dobitnie: „Nie, nie mogę, Panie Marszałku!”.
Wówczas Marszałek włożył prawą rękę do kieszeni, a lewą wyjąwszy uchwycił Prezydenta za klapę narzutki i, jakby odsuwając go na bok, ruszył ku wojsku. Minął szpicę i podszedł do mjr. [Mariana] Porwita i kpt. Rzepeckiego i rozmawiał chwilę z nimi. Nie uzyskawszy ich zgody na wpuszczenie do stolicy, zbliżył się do małej kolumny podchorążych starszego rocznika, stanowiących obsługę lkm-ów. [...]
Kiedy to spostrzegłem, skoczyłem między Marszałka a tych podchorążych starszego rocznika i krzyknąłem: „Kordon w poprzek mostu, nie przepuścić Pana Marszałka!”. Zaś kpt. Franciszek Pająk zakomenderował: „Ładuj broń!”. Chociaż podchorążowie mieli już broń naładowaną, trzasnęli zamkami karabinów. Wówczas Marszałek uchwycił mnie za przegub prawej ręki i rzekł: „Cóż to, dziecko, do mnie będziesz strzelał?”. Patrząc Marszałkowi w oczy odpowiedziałem: „Tak jest, Panie Marszałku! Mam rozkaz Pana Prezydenta i jeszcze jeden krok, a każę strzelać!”. Widziałem twarz Marszałka tuż przy swojej. Był blady. Oczy miał obwiedzione czerwonymi obwódkami i duże zmęczenie przebijało z jego twarzy. Ale jeszcze nie rezygnował. Zwrócił się bezpośrednio do podchorążych z zapytaniem: „Dzieci, nie przepuścicie mnie?”. Kilka głosów podchorążych odezwało się: „Nie, Panie Marszałku, mamy taki rozkaz Pana Prezydenta”.
[...] Potem Prezydent w towarzystwie adiutantów odjechał samochodem.
Marszałek odszedł od nas, cofając się parę kroków w tył do północnej balustrady wiaduktu. Oparł się o nią plecami i chwilę trwał w bezruchu zupełnie zgnębiony i blady. Po pewnym czasie jednak ocknął się i rzekł: „Zostawiam wam tu [Bolesława] Wieniawę[–Długoszowskiego]. Nie postrzelajcie się. Ja tu jeszcze do was wrócę”. Potem oddalił się, wsiadł do samochodu i odjechał ku Pradze.
Warszawa, 12 maja
Henryk Piątkowski, Wspomnienia z „wypadków majowych” 1926 roku (i dyskusja na ten temat), „Bellona”, z. III, 1961, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Żołnierze Rzeczpospolitej!
Honor i Ojczyzna — to hasła, pod którymi pełnicie szczytną służbę pod sztandarami Białego Orła.
Dyscyplina i bezwzględne posłuszeństwo prawowitym władzom i dowódcom, to najważniejszy obowiązek żołnierski, na który składaliście przysięgę.
Wierność Ojczyźnie, wierność Konstytucji, wierność legalnemu rządowi — jest warunkiem dotrzymania tej przysięgi.
Obowiązek ten przypominam Wam, żołnierze, jako Wasz Najwyższy Zwierzchnik i żądam bezwzględnego wytrwania w wierności żołnierskiej.
Tych, którzy by o obowiązku tym zapomnieli, wzywam i rozkazuję im natychmiast powrócić na drogę prawa i posłuszeństwa mianowanemu przeze mnie ministrowi spraw wojskowych.
Warszawa, 12 maja
Stanisław Wojciechowski, Odezwa do żołnierzy z 12 maja 1926, [w:] Dokumenty chwili, cz. I: 13 do 16 maja 1926 r. w Warszawie. Przebieg tragicznych wypadków na podstawie komunikatów oficjalnych, prasy i spostrzeżeń świadków, Warszawa [1926], [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Byliśmy [wojska wierne Piłsudskiemu] w okresie wyczekiwania i bezczynności... Czekaliśmy... Przeciwległy [zachodni] brzeg Wisły był obsadzony przez piechotę.
Po pewnym czasie ruszył do natarcia przez most jakiś oddział piechoty [wierny Piłsudskiemu]. Rozległy się pierwsze strzały... a następnie przemówiła artyleria [wierna rządowi z tamtej strony mostu. Strzelała z placu Zamkowego wprost na most. Jedno lub dwa działa. Na moście — paru rannych. Pierwsi zaczęli strzelać z tamtej strony. Przynajmniej tak było koło mostu Kierbedzia, a zdaje się jeszcze nigdzie nie było działań...
Powtórzony atak [wojsk Piłsudskiego] doprowadził do zajęcia placu Zamkowego, Zamku samego i bezpośredniej okolicy. Na ulicach tłumy rozentuzjazmowanych ludzi. Gdzieniegdzie odzywają się okrzyki: „Niech żyje Piłsudski”.
Ulica Krakowskie Przedmieście, w rejonie gmachu Rady Ministrów, zamknięta podwójnymi szpalerami podchorążaków [wiernych rządowi]. Z obu stron, tj. w kierunku Zamku, jak i Nowego Światu. Podchorążowie stali ramię przy ramieniu z karabinami z nałożonymi bagnetami. Jeden szereg, a za nim w odległości kilku kroków następny.
Ponoć obradowała Rada Ministrów.
Warszawa, 12 maja
Ludwik Kmicic-Skrzyński, Przewrót Majowy 1926 roku, Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, sygn. 24/5/2/1/A.11a, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Mimo wszystko, co się działo, Rada Ministrów postanowiła wytrwać. Wiedząc, że w gmachu Prezydium może być już w najbliższej chwili otoczona i uwięziona, postanowiła przenieść się do Belwederu, ażeby mieć osobisty kontakt z prezydentem i pewną swobodę ruchów. Postanowiliśmy wyjechać partiami, by nie zwracać zbytnio na siebie uwagi tłumów, coraz głośniej wyjących i coraz bardziej rozjuszonych. Wyjechałem pierwszy. Zaraz za bramami dziedzińca, jak okiem sięgnąć, widziałem niezliczone tłumy ludności rozkołysane agitacją, patrzące z nienawiścią w stronę siedziby rządu. Przejechać mogłem tylko dzięki temu, że Szkoła Podchorążych utworzyła gęsty szpaler i zajęła wobec naciskających tłumów bardzo zdecydowaną postawę. Okrzyków przeciw sobie przy samym wyjeździe nie słyszałem. Widocznie mnie nie poznano.
Wskutek nagromadzonych na ulicach tłumów samochód posuwał się bardzo wolno, musiałem też wysłuchiwać obelżywych okrzyków pod moim i rządu adresem skierowanych.
Warszawa, 12 maja
Wincenty Witos, Moje wspomnienia, t. III, Paryż 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Na skrzyżowaniu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich zameldowałem się u ministra spraw wojskowych, który w stanie wielkiego podenerwowania dał mi rozkaz: „Zamknie pan porucznik Aleje Jerozolimskie na wysokości ulicy Brackiej, gdzie w tej chwili jest kordon policji, dublując go kordonem wojska. [...] Jeżeli będą usiłowali przerwać kordon — ma pan otworzyć ogień! Ma pan strzelać! Czy tylko mnie pan zrozumiał?". Zapewniłem pana ministra, że go rozumiem.
[...]
Wkrótce w głębi ulicy Brackiej z kierunku placu Trzech Krzyży pojawił się pluton szwoleżerów, szykując się do szarży. W wąskiej ulicy 20 koni szwoleżerów stanowiło groźną masę. Przez moment byłem zdezorientowany kierunkiem, z którego się pojawili, lecz gdy szwoleżerowie ruszyli z miejsca do szarży z pochylonymi lancami, po tej krótkiej chwili wahania zakomenderowałem: „Pierwszy strzał w górę, drugi do nich. Ognia!”. Rozległy się strzały. Pierwsze z nich oddane w górę nic im nie zrobiły, gdy podchorążowie oddawali drugi strzał — szwoleżerowie już nas mijali.
Stałem na jezdni przy trotuarze i zobaczyłem szarżującego na mnie szwoleżera. Dobyłem szabli, świadom, że lancy szwoleżera w galopie nie sparuję. Ruszyć się jednak nie śmiałem, żeby swoim odruchem nie wywołać paniki wśród podchorążych. Wszystko to działo się w ułamkach sekund i w ogromnym napięciu. W momencie, kiedy szarżujący szwoleżer był w odległości kilkunastu kroków, podchorąży Bronisław Żelkowski wysunął się przede mnie, przyklęknął i strzelił. Szwoleżer spadł z konia zabity. Jednocześnie podchorążowie stojący pod restauracją „Cristal” otworzyli ogień. Szwoleżerowie rozproszyli się, część rzuciła się w bok w Aleje Jerozolimskie w kierunku zachodnim, reszta zaś runęła w przedłużenie ulicy Brackiej w kierunku północno-zachodnim.
Sprawa była dla mnie jasna. Wychowywaliśmy podchorążych w posłuszeństwie dla głowy państwa i w poszanowaniu Konstytucji i prawa. Teraz przyszło zdawać egzamin nam — wychowawcom. W moim przekonaniu wystąpiliśmy w obronie porządku państwowego. Teraz o tę ideę rozpoczynała się walka. Miałem świadomość, że oddając pierwsze strzały ze strony Oficerskiej Szkoły Piechoty — bronię tej idei.
Warszawa, 12 maja
Henryk Piątkowski, Wspomnienia z „wypadków majowych” 1926 roku (i dyskusja na ten temat), „Bellona”, z. III, 1961 [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Nadciągał demonstrujący tłum i stanął murem przed kordonem podchorążych, napierając nań z bliska. Ciągle miałem nadzieję i wierzyłem, że nie dojdzie do takiej potworności, byśmy mieli doń strzelać. Ale agresywność rozhuśtanego tłumu mogła łatwo wywołać nieszczęście, boć nie mogłem wszak dopuścić do przerwania kordonu.
Wyszukiwaliśmy więc przywódców i perswadowaliśmy im konieczność zaniechania napierania na nas. Znajdowali się na miejscu tacy rozsądni, rozumiejący powagę sprawy ludzie i dzięki nim udało mi się unikać tej najstraszniejszej rzeczy.
W pewnej groźnej chwili zastosowałem nawet zastraszenie tłumu perspektywą użycia granatów gazowych, mając oczywiście na myśli gazy łzawiące. Zarządziłem wtedy „pogotowie gazowe” podchorążych w kordonie i rozdałem granaty, do których zresztą przysłano nieodpowiednie zapalniki (posądzaliśmy szkolnego oficera broni o sabotaż). Wreszcie ta wysoce denerwująca i niebezpieczna scena skończyła się wkroczeniem konnej policji, która samym swoim ruchem odsunęła tłum w głąb Alej.
Warszawa, 12 maja
Jan Rzepecki, Wspomnienia i przyczynki historyczne, Warszawa 1983, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Po przybyciu wieczorem do Komendy Miasta zaprosiłem do siebie pana marszałka [Macieja] Rataja i stwierdziłem od razu, że mam już przewagę sił, które wzrastać będą niemal z każdą godziną, lecz że i teraz uniknąć chcę większych wstrząśnień, na co jest jeszcze czas — i dlatego proponuję mu, że jeśli uważa to za potrzebne, by rozpoczął mediacje między mną a Belwederem. Dodałem, iż spieszyć z tym trzeba, gdyż z natury rzeczy już dnia następnego, jeśli mediacje nie będą zakończone w przeciągu nocy, będę musiał iść dalej siłą ze wszystkimi jej konsekwencjami. Pan marszałek Rataj zgodził się ze mną i podjął tę próbę.
Warszawa, 12 maja
Józef Piłsudski, Pisma wybrane, Warszawa 1934, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Nie mogę długo mówić, jestem bardzo zmęczony zarówno fizycznie, jak moralnie, gdyż będąc przeciwnikiem gwałtu, czego dowiodłem podczas sprawowania urzędu Naczelnika Państwa, zdobyłem się po ciężkiej walce z samym sobą na próbę sił z wszystkimi konsekwencjami.
Całe życie walczyłem o znaczenie tego, co zowię imponderabilia: jak honor, cnota, męstwo i w ogóle siły wewnętrzne człowieka, a nie dla starania o korzyści własne czy swego najbliższego otoczenia.
Nie może być w państwie za wiele niesprawiedliwości względem tych, co pracę swą dla innych dają, nie może być w państwie — gdy nie chce ono iść ku zgubie — za dużo nieprawości.
Warszawa, 12 maja
Józef Piłsudski, Pisma wybrane, Warszawa 1934, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Warszawa. Przewrót majowy. Natarcie wojsk płk. Paszkiewicza na budynek Ministerstwa Spraw Wojskowych
Po przywitaniu się z żołnierzami, obydwie kompanie podzieliłem po dziesięciu szeregowych między obecnych oficerów i poleciłem wejść na pierwsze piętro [gmachu Ministerstwa Spraw Wojskowych]. Kazałem zabarykadować schody, okna i korytarze przy głównym holu biurkami, szafami, fotelami i chodnikami wyniesionymi z biur. Każdą barykadę obsadziłem paru dziesiątkami szeregowych i oficerów. [...]
Spokój panował do północy. Większość oficerów i żołnierzy usnęła, leżąc na podłodze korytarza. Naraz w ciszy nocy usłyszeliśmy od strony dziedzińca ministerstwa hałasy i odgłos kroków większego oddziału, po czym z parteru wycofała się, nie strzelając moja oficerska placówka, meldując, że do gmachu przez główne wejście wchodzi większa ilość podchorążych pod dowództwem oficerów. [...] Podchorążowie zbliżyli się do naszych schodów. Major broniący barykady krzyknął: „Stać! Będę strzelał!”.
Po chwili nagłej ciszy kilkunastu podchorążych z bagnetami na karabinach rzuciło się, krzycząc na dolne stopnie schodów, lecz przed wysoką barykadą z biurek i chodników cofnęli się szybko po pierwszej salwie obsadzających schody ordynansów. [...] Na dole w holu rozległy się jęki i wołanie o pomoc kilku rannych. Słychać było, jak koledzy wynosili ich z holu, po czym zapanowała cisza na dobrą godzinę. [...] W ciągu nocy pułkownik Paszkiewicz lekkomyślnie przypuszczał pięć takich ataków na bądź co bądź umocnioną pozycję i to bez przygotowania artyleryjskiego.
Warszawa, 13 maja
Felicjan Sławoj-Składkowski, Wspomnienia z okresu majowego, „Kultura”, nr 6/116, 7/117–8/118, Paryż 1957, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
O godzinie 3.00 nad ranem obudziła nas gwałtowna kanonada artyleryjska. Pociski gwizdały nad naszym dachem. Rozgorzała prawdziwa bitwa, a my znajdowaliśmy się w samej strefie walk. Sekcja karabinów maszynowych prześlizgiwała się przez wąskie ogródki oddzielające domy od jezdni, chowając się za podmurowaniem żelaznych sztachet. Około godziny 6.00 niezwykły hałas ściągnął mnie z pierwszego piętra do przedsionka. Grupka żołnierzy zainstalowała się pod arkadami wejściowymi i strzelała do zabarykadowanych w gmachu sejmowym wojsk rządowych wzdłuż ulicy Matejki, położonej akurat naprzeciwko ambasady. Żołnierze ci sterroryzowali groźbą użycia broni starego portiera [...]; pozwolił im wejść, mówiąc, że w podobnym wypadku „trzeba przede wszystkim unikać nieszczęścia”.
Warszawa, 13 maja
Jules Laroche, Polska lat 1926–1935. Wspomnienia ambasadora francuskiego, Warszawa 1966, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Od rana przed koszarami 36 pułku piechoty zebrały się tysięczne tłumy robotników i ludności Pragi, manifestując swoje uczucia dla Marszałka i domagając się broni i udziału w walce. Delegacji tłumu, która przybyła do mnie, oświadczyłem, iż broni im wydać nie mogę. Gdy zaś uporczywie nalegali, chcąc dać jakieś ujście dla nagromadzonego zapału, zaproponowałem im, iż jeśli chcą czynnie poprzeć Marszałka, to niechaj — wraz z zebranymi na ulicy — udadzą się na Bródno, dokąd właśnie zbliżał się oddział przeciwnej strony. Niechaj starają się przekonać dowódcę tego oddziału i żołnierzy, że Marszałek walczy w imię dobra naszego państwa, niech apelują do nich, by nie doprowadzali do rozlewu krwi. I istotnie większość tłumu podążyła we wskazanym kierunku.
W godzinę czy parę później, przed koszarami rozległy się okrzyki i śpiew — tłum powracał. Na swoich ramionach prażanie nieśli triumfalnie kilku oficerów, a wśród tłumu maszerował do koszar 36 pułku piechoty batalion 71 pułku piechoty. Dowódca, por. [Stanisław] Lis-Błoński, zameldował batalion do dyspozycji Marszałka.
Warszawa, 13 maja
Kazimierz Sawicki, 36 pp (Legia Akademicka) w dniach 12–14 maja 1926 r., Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, sygn. 24/5/2/3/A3a, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Przeżywamy haniebny moment historii naszej, o którym ze wstydem myśli każdy prawdziwy żołnierz — rokosz wojskowy. Do Was się zwracam, dowódcy wszystkich stopni, oficerowie i podoficerowie, do Waszego sumienia i honoru żołnierskiego. Często bezpośrednią przyczyną znalezienia się Was w szeregach buntowników był odruch ślepego posłuszeństwa rozkazom swej bezpośredniej władzy przełożonej, zwłaszcza że te rozkazy często ukrywały cel właściwy ruchów — bunt.
Jest wypadek, gdy wojskowy powinien według przepisów rozkazu nie wykonać, albowiem rozkaz ten godzi w prawo i honor Ojczyzny, czyli gwałci przysięgę. Pamiętajcie, że przed ciężką odpowiedzialnością osobistą ciąży na Was krew niewinna żołnierzy naszych. Niech te rozważania będą Wam bodźcem, by jedynie szlachetną, godną sumienia, acz spóźnioną decyzję powziąć. Nie dajcie się omamić wpływom osobistym, a często terrorowi, wróćcie pod rozkazy Pana Prezydenta Rzeczpospolitej, Najwyższego Zwierzchnika sił zbrojnych Państwa. Tym czynem naprawicie choć częściowo winy Wasze i zmniejszycie ciężką krzywdę Ojczyźnie wyrządzoną.
Warszawa, 13 maja
Juliusz Malczewski, Rozkaz z 13 maja 1926, [w:] Wincenty Witos, Moje wspomnienia, t. III, Paryż 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Wyzyskując wczesne ranne godziny, natrzeć bezwzględnie na byłych buntowników [piłsudczyków], którzy obsadzili pałac Mostowskich i głównie Komendę Miasta i starać się dostać w swe ręce przywódców ruchu, nie oszczędzając ich życia.
Wykonuje natarcie 71 i 30 pułk piechoty, wsparty wybranymi oddziałami artylerzystów, których resztę użyć dla obsadzenia i utrzymania Cytadeli.
Chociaż cały szereg pewnych pułków [wiernych rządowi] jest zadyrygowany do stolicy, jednak pośpiech w akcji [jest] dlatego konieczny, że buntownicy ściągają posiłki z Wilna, a chociaż ich w drodze będziemy opóźniać, to jednak należy likwidować cały incydent przed ich nadejściem.
Liczę na energię i dzielność obu pułkowników i ich oddziałów.
Warszawa, 13 maja
Rozkaz gen. Tadeusza Rozwadowskiego z 13 maja 1926 [w:] Dokumenty chwili, cz. I: 13 do 16 maja 1926 r. w Warszawie. Przebieg tragicznych wypadków na podstawie komunikatów oficjalnych, prasy i spostrzeżeń świadków, Warszawa [1926], [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Po południu wyszedłem z Witosem na „linię bojową”. Doszliśmy do rogu Koszykowej, ale dalej nie można było, bo o kilkaset kroków były już nasze placówki, a dalsza część Alej [Ujazdowskich] była właściwie bezpańska aż do Alej Jerozolimskich. Luźne kule jednak przez tę przestrzeń przelatywały. Najłatwiej jednak przelatywały kule z licznych dachów, na przykład z [kawiarni] „Niespodzianki”, dużo ich padło na obejście Belwederu, a jeden granat rozwalił ścianę sypialni córki prezydenta (rodzina była już w Spale). Widzieliśmy z daleka zniszczone Ministerstwo Spraw Wojskowych, poniszczone ściany i okna kamienic, bezludne ulice.
[...] Liczba ofiar cywilnych dorównywała stratom wojskowym, głównie z powodu gapiostwa. Pod samymi karabinami maszynowymi stawali ciekawscy i padali też gęsto.
Warszawa, 13 maja
Mieczysław Rybczyński, Wypadki majowe 1926 roku, „Zeszyty Historyczne” nr 86, Paryż 1988, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Obawiając się przybycia nowych pułków wielkopolskich, Piłsudski postanowił za wszelką cenę zakończyć walkę. W nocy polecił rozdać broń ochotnikom cywilnym. Socjaliści zgłaszali się masowo w obawie, że zwycięstwo strony rządowej przyniesie zdecydowanie reakcyjny kurs prawicy. [...] Defilowały czołgi, podczas gdy świszczące nad naszymi głowami pociski artyleryjskie kosiły stuletnie drzewa w parku Łazienkowskim. To ostatnie nasilenie ognia, które rozpoczęło się wraz ze świtem, trwało kilkanaście godzin bez przerwy. Ostrzeliwano się z sąsiednich ogródków. Około godziny 16.00 wojska rządowe zaczęły strzelać z wylotu ulicy Matejki w kierunku naszej ambasady z małej armatki 37 mm, uszkadzając filar wejściowy. Sztachety przed gmachem zostały w kilku miejscach rozerwane [...]. W tej samej chwili odnieśliśmy wrażenie, że front oddala się w kierunku Belwederu.
Warszawa, 13 maja
Jules Laroche, Polska lat 1926–1935. Wspomnienia ambasadora francuskiego, Warszawa 1966, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Od rana zawiązała się walka na całym froncie. Oddziały strony przeciwnej podsunęły się pod nasz front od Wisły do ulicy Marszałkowskiej i atakowały wspierane artylerią, strzelającą poprzez Wisłę. [...]
W centrum naszego frontu używała tamta strona czołgów i aut pancernych, których zwalczanie robiło nam trudności z powodu braku dział.
Niebawem rozpoczął się silny atak tamtej strony na nasze lewe skrzydło, wzdłuż zachodniego krańca miasta. Ten atak napotkał przede wszystkim na naszą forteczkę na obwodzie miasta, u wylotu ulicy Koszykowej, mianowicie na Wyższą Szkołę Wojenną, która się uzbrojonymi ordynansami pod dowództwem kilku oficerów dzielnie broniła. Długo się naturalnie Szkoła bronić nie mogła w braku odpowiedniej załogi, ale zawsze jakiś czas tamtą stronę zatrudniła.
Od godziny mniej więcej 11.00 zaczęło się też coraz goręcej robić w okolicy lotniska mokotowskiego. Lotnisko, będące naszym lewym skrzydłem, było bezpośrednio bronione przez 1 pułk lotniczy, oficerską szkołę inżynierii i saperów oraz artylerię 1 pułku przeciwlotniczego. Niedługo [...] musiał gen. Rozwadowski dla podtrzymania sytuacji dać Szkole Podchorążych rozkaz do przesunięcia się z placu Unii przez Mokotów poza nasze lewe skrzydło dla kontrataku. Obserwowaliśmy także ruchy nieprzyjacielskiej kawalerii, okrążającej nas od południowego zachodu. Po chwili zaczęło lotnisko być terenem bezpośredniej walki. [...] Lotnicy już wzlatywać nie mogli, bo lotnisko było pod silnym ostrzałem. To było dla nas stratą nie do powetowania, bo broń lotnicza była naszym jedynym atutem.
Warszawa, 14 maja
Stanisław Haller, Wypadki warszawskie do 12 do 15 maja 1926 r., Kraków 1926, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Od rana telefony gen. Składkowskiego były coraz więcej niespokojne. Domagał się on szybkiej pomocy. Łatwo było się domyślić, w jakim położeniu załoga MSW się znajdowała. Otoczona, bez żywności, bez snu i wobec doskonałego żołnierza — podchorążych... Toteż w godzinach rannych otrzymałem rozkaz przebicia się do MSW i podania ręki jej załodze. [...] Bez oporu zaczęliśmy się posuwać naprzód. Wobec tego, że po stronie przeciwnej ukazały się samochody pancerne, kazałem [...] oddać po 1–2 strzały naprzód wzdłuż Marszałkowskiej, a następnie wzdłuż Alej Ujazdowskich. W krótkim czasie dotarliśmy Marszałkowską do gmachu MSW [...].
Zostałem serdecznie powitany przez załogę MSW, która znajdowała się na pierwszym piętrze. Parter do tego czasu zajmował „przeciwnik”. Na schodach — improwizowane barykady ze stołów, krzeseł i zwiniętych w wałki chodników. Po śladach kul na ścianach widać było, że tu nie były żarty... Gdzieniegdzie ślady krwi na podłodze. [...]
Przyprowadzono do mnie wziętego do niewoli podchorążego. Był bardzo nieszczęśliwy. Rozmawiałem z nim przez dłuższą chwilę. Między innymi zapytałem, czy wiedział, przeciwko komu walczył. Wiedział. Na zapytanie, czy wie, kim jest Marszałek Piłsudski, odpowiedział entuzjastycznie. Ten jego entuzjazm nie wypływał ze strachu, nie była to chęć ulżenia swego losu. Był to — jak się przekonałem — bardzo dzielny żołnierz. Według jego słów, walczył wbrew swemu przekonaniu, ale z obowiązku — gdyż wiązała go przysięga. Przysięga posłuszeństwa swoim przełożonym. [...]
Zadawałem mu pytania, z jakiego jest oddziału, jak silny jest jego oddział itp. [...] Na wszystkie pytania odpowiadał jednym zdaniem: tego nie mogę powiedzieć. Próbowałem go zastraszyć, wyjmując pistolet z pochwy. Był przygotowany, że po ponownej odmowie odpowiedzi zostanie zastrzelony. Mimo to ta sama odpowiedź z dodatkiem: „Proszę mnie zastrzelić, ale ja powiedzieć nie mogę”. Uściskałem chłopca i ucałowałem z radości...
Potem powiedział z widocznym zaufaniem: „Panie pułkowniku, taka hańba, jestem jeńcem, ja chyba tego nie przeżyję”. Pocieszyłem go, jak mogłem, i kazałem mu odmaszerować do Komendy Miasta.
Warszawa, 14 maja
Ludwik Kmicic-Skrzyński, Przewrót Majowy 1926 roku, Instytut Józefa Piłsudskiego w Londynie, sygn. 24/5/2/1/A.11a, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Idziemy więc dziarsko pustawą, z rzadka ostrzeliwaną od strony placu Zbawiciela ulicą Marszałkowską. Ponieważ jezdnia jest pusta, idziemy środkiem ulicy. Okna domów są szeroko pootwierane. Dolne piętra obsadzone głowami i główkami ciekawych. Stróże i mieszkańcy górnych pięter zeszli na dół i tulą się we wnękach i bramach kamienic. Niesforne dzieciaki biegają od wrót do wrót nawoływane przez matki, gdyż kule jednak gwiżdżą lub sucho padają na bruk.
— Panowie za kim? — pyta średniego wieku w skórzanym fartuchu rzemieślnik, z grupy ludzi stojących za bezpiecznym rogiem ulicy Nowogrodzkiej.
— My, naturalnie za „Dziadkiem”! — woła jeden z oficerów. [...]
— Niech mu Pan Bóg da zdrowie, to chleb drożeć przestanie! — woła miła, tęga paniusia chowająca mokre ręce w fartuchu.
Warszawa, 14 maja
Felicjan Sławoj-Składkowski, Wspomnienia z okresu majowego, „Kultura”, nr 6/116, 7/117–8/118, Paryż 1957, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Z polecenia Marszałka Józefa Piłsudskiego w dniu dzisiejszym objąłem władzę Komisarza Rządu na m.st. Warszawę. Zadaniem moim jest utrzymanie w mieście bezpieczeństwa, ładu i spokoju.
Wzywam wszystkich mieszkańców m.st. Warszawy do bezwzględnego posłuszeństwa wszystkim zarządzeniom organów bezpieczeństwa zarówno wojskowych, jak i policji państwowej.
Zabraniam wszelkich zgromadzeń pod gołym niebem i pochodów ulicznych.
Zabraniam chodzenia grupami większymi ponad trzy osoby oraz zatrzymywania się na ulicach miasta.
Zebrania w lokalach zamkniętych winny być meldowane w Komisariacie Rządu na m.st. Warszawę na 24 godziny przed terminem.
Sklepy winny być otwarte w godzinach przepisowych. Pobieranie cen nadmiernych bezwzględnie jest zakazane.
Okna i balkony frontowe winny być zamknięte.
Restauracje i kawiarnie winny być zamykane o godzinie 21.00.
Winni przekroczenia powyższych rozporządzeń będą karani z całą surowością prawa.
Winni wszelkich wystąpień z bronią w ręku przeciwko ustanowionym władzom oraz winni dokonywania rabunków i grabieży karani będą sądami doraźnymi.
Warszawa, 14 maja
Dokumenty chwili, cz. I, 13 do 16 maja 1926 r. w Warszawie. Przebieg tragicznych wypadków na podstawie komunikatów oficjalnych, prasy i spostrzeżeń świadków, Warszawa [17 maja 1926], [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Kule armatnie zaczęły padać znowu i coraz częściej. Za małą chwilę odezwały się karabiny maszynowe z niewielkiej odległości od Belwederu. Padały na podwórze, uderzały w ściany, kilka ich wpadło do pokoju służącego nam za mieszkanie. Wyszedłem na podwórze. Robiono na nim od strony drogi bardzo słabe, niemal dziecinne zabezpieczenie z ziemi. [...]
Oddziały wojsk Piłsudskiego zbliżały się coraz liczniej do Belwederu różnymi drogami. Kule karabinowe biły w mury belwederskie coraz to gęściej, odbijały się od nich, brzęczały po szybach, wpadając do pokojów.
Warszawa, 14 maja
Wincenty Witos, Moje wspomnienia, t. III, Paryż 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Od godziny 13.00 nastał okres największego napięcia nerwów w Belwederze. Losy Belwederu stały na jednej karcie. Sprawa stała tak, że o ile gen. [Michał] Żymirski z posiłkami nadejdzie, to będzie dobrze, jeżeli nie nadejdzie, to będzie źle. [...]
Walki przeniosły się w bezpośredni obręb Belwederu. Sytuacja wymagała nowej i prędkiej decyzji. Pan prezydent [...] dał rozkaz, aby oficerowie obsadzili okna pałacu. Było to dla nas znakiem, że prezydent jest zdecydowany bronić Belwederu do ostatka. [...]
Płk Anders, dowiedziawszy się o rozkazie prezydenta o pozostaniu w Belwederze, pobiegł na górę i zaczął jeszcze raz wymownie przekonywać, że się potrafimy na Wilanów przedostać. Przybyłem dopiero pod koniec tej sceny i słyszałem jeszcze, jak płk Anders mówił, że się wprawdzie nieprzyjacielowi na rozkaz poddać można, ale nigdy buntownikom i że żołnierzowi nie pozostaje w tym wypadku nic innego, jak umrzeć. Na to prezydent powrócił do pierwszej koncepcji i dał rozkaz do wycofania się na Wilanów. [...]
Teraz nastąpiła scena wysoce dramatyczna. Zeszliśmy do westybulu, ministrowie stali na schodach, a my na dole. Nastrój był bardzo podniosły. Wyniesiono Sztandar Państwa. Generał Malczewski kazał nam podnieść rękę do przysięgi i przysiąc, że o ile przyjdzie do przebijania się na Wilanów, to prędzej polegniemy, ale Sztandaru Państwa i osoby Prezydenta Rzeczpospolitej w ręce buntowników nie wydamy. Potem zaintonował Rotę Konopnickiej. Odsłoniliśmy głowy. Po odśpiewaniu Roty, gen. Suszyński rozdał nam karabiny, a gen. Malczewski dał rozkaz, by wszyscy oficerowie znajdujący się w Belwederze tworzyli bezpośrednią osłonę Sztandaru Rzeczpospolitej i pana prezydenta. Płk Anders dał hasło do zbiórki na tylnim tarasie pałacu. Pan prezydent zszedł, stanął koło sztandaru i, krocząc na czele naszej grupy oficerskiej, rozpoczął marsz na Wilanów.
Warszawa, 14 maja
Stanisław Haller, Wypadki warszawskie do 12 do 15 maja 1926 r., Kraków 1926, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Reszta niezwykłego korowodu skierowała się ku Siekierkom. Na czele szedł pułkownik Anders z małym oddziałem żołnierzy, dalej w towarzystwie kapelana prezydent Wojciechowski, jak zawsze sztywny, wyprostowany, w czarnym tużurku i meloniku, wreszcie ministrowie otoczeni zbrojną strażą generalską. Na wysokości koszar szwoleżerskich padły pierwsze strzały. Prezydent, który odmówił zajęcia miejsca w jedynym towarzyszącym nam samochodzie, szedł nadal nieporuszony. Gdy pułkownik Anders zarządził krótki postój i z jakiegoś domu wyniesiono dla prezydenta krzesełko, postawił je ostentacyjnie na środku drogi i siadł spokojnie w najdalej widocznym, najbardziej narażonym miejscu. Kul, które nad jego głową dzwoniły po okrytych pierwszymi wiosennymi pąkami gałęziach, nie raczył zauważyć.
Warszawa, 14 maja
Kajetan Morawski, Tamten brzeg. Wspomnienia i szkice, Paryż [1961], [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Organizowałem obronę [Belwederu], mając północne skrzydło oparte o ulicę Klonową, a z tyłu za sobą, na wschód, Belweder, w szczególności wartownię belwederską. [...]
Jeszcze przeciwnik nie podszedł od czoła, a już strzelano do nas zewsząd z otaczających kamienic. Podchorąży Różycki dostał postrzał gdzieś z góry i z tyłu przez łopatkę, gdy tylko zaczął kopać nowy wnęk. Upadł ranny. Zewsząd rozległy się okrzyki przeciwnika: „Niech żyje Józef Piłsudski!”. Podchorążowie skończyli okopywać się, co chwila zresztą wybuchała strzelanina, którą gasiłem okrzykiem: „Przerwij ogień”. Lada moment spodziewałem się natarcia. Wobec tego przemówiłem do podchorążych lapidarnie: „Chłopcy, będziemy się bronić tutaj do ostatniego. Za nami już tylko Belweder!”. Ledwie wypowiedziałem te słowa, kiedy przyszedł goniec od dowódcy kompanii z ustnym rozkazem, że mam się wycofać.
Warszawa, 14 maja
Henryk Piątkowski, Wspomnienia z „wypadków majowych” 1926 roku (i dyskusja na ten temat), „Bellona”, z. III, 1961, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Podróż nasza w towarzystwie wiernego wojska i urzędników, wraz z prezydentem, odbywała się pieszo. [...] Przyglądająca się nam ludność tamtejsza nie zdradzała ani radości, ani też żalu, obserwując nas jak każde inne widowisko. Dalsza droga do Wilanowa była niezwykle uciążliwa, bo albo piaszczysta, albo ogromnymi wybojami podziurawiona. Szliśmy też bardzo powoli wśród niemilknących, choć rzadkich strzałów. Prezydent Wojciechowski, mimo zmęczenia i widocznego wyczerpania, okazywał bardzo wielki spokój. [...]
Kiedy nareszcie dotarliśmy do Wilanowa, a wojsko stanęło na dużym placu przed kościołem, odezwały się działa z Saskiej Kępy, milczące dotąd. Jeden z pocisków poranił kilku żołnierzy i zabił jednego konia.
Warszawa, 14 maja
Wincenty Witos, Moje wspomnienia, t. III, Paryż 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Marszałek Rataj przybył do Wilanowa już bardzo późną nocą. W rozmowie z nami oświadczył, że nie nalega na naszą decyzję, jednak widzi beznadziejność dalszej walki, która, w warunkach wytworzonych, poza rozlewem krwi nic przynieść nie może. Jeśliby prezydent i rząd zdecydowali się na ustąpienie, to on mógłby się podjąć pośrednictwa między rządem i Piłsudskim, mimo że dla niego będzie to sprawa bardzo ciężka i przykra. Po złożeniu tego oświadczenia wyszedł, zostawiając nas w pokoju samych. Po jego wyjściu rozpoczęła się bardzo ożywiona i szeroka narada. Na życzenie prezydenta Wojciechowskiego zaprosiłem do niej także płk. Andersa.
Narada obfitowała w bardzo ciężkie, a nawet tragiczne momenty. Prezydent Wojciechowski zdecydował się bez namysłu na swoje ustąpienie i doradzał rządowi, ażeby zrobił to samo. Najmocniej ze wszystkich ministrów opierał się [Jerzy] Zdziechowski, uważając ustąpienie przed buntem za niedopuszczalne i kompromitujące. Dość niezdecydowanie popierał go dr [Władysław] Kiernik. Minister spraw wojskowych Malczewski, powiedziawszy kilka zdań, padł z głośnym płaczem na podłogę. Płk Anders siedział, zdawało się, zupełnie nieruchomo z oczami utkwionymi w ziemię. Obserwowałem go długo i uważnie. Widać było u niego tłumiony gniew, gryzący żal, a niezawodnie i palący wstyd. W pewnej chwili porwał się prawie gwałtownie, protestując przeciwko kapitulacji przed buntem i zbrodnią. Wystąpienie jego wywołało wstrząsające wrażenie. Uspokoił go dopiero prezydent Wojciechowski długą przyjacielską prośbą i ojcowskimi perswazjami.
Warszawa, 14 maja
Wincenty Witos, Moje wspomnienia, t. III, Paryż 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Do P. Marszałka Józefa Piłsudskiego!
Przed chwilą oddziały wojska słuchającego rozkazów Pana Marszałka weszły pod dowództwem majora do budynku sejmowego, na terytorium którego nietykalności jestem obowiązany bronić.
Nie mogąc przeciwstawić się fizycznie sile zbrojnej, muszę się ograniczyć do wyrażenia jak najostrzejszego protestu. Nie wątpię, iż Pan Marszałek wyda rozkaz respektowania gmachu sejmowego.
Warszawa, 14 maja
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Znana jest sytuacja, którą zastałem obejmując zastępczo funkcję prezydenta RP. Uważam za swój obowiązek skierowanie, o ile możności, jak najprędzej sytuacji na normalne prawne tory. Musiałem przy tym z konieczności liczyć się z odziedziczoną sytuacją.
Mam głębokie przekonanie, że wszystkie czynniki dołożą starań, by pacyfikacja stosunków nastąpiła jak najprędzej! Zgromadzenie Narodowe zwołam jak najszybciej!
Panów, jako tych, którzy mają wpływ na opinię publiczną, proszę, by działali w tym kierunku.
Warszawa, 15 maja
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Stała się w Warszawie rzecz przeraźliwa i wspaniała zarazem, jakby rozdział z historii greckiej. Rewolucja wojskowa o ideał moralny. Dokonał jej Piłsudski, za którym stanęło całe wojsko, cała ulica, cały dół społeczeństwa. Przez trzy dni Warszawa była widownią tragicznej walki nielicznych wojsk rządowych z wojskami Piłsudskiego, walki, odbywającej się przy „asyście” nieustraszonej naprawdę publiczności warszawskiej. Zdobywano lotnisko, ulicę za ulicą. Ministerstwo Wojskowe, wreszcie Belweder. Wojciechowski i rząd Witosa zostały zmiecione. Na razie został postawiony postulat czysto moralny: nie wolno igrać z honorem żołnierza, rozkradać mienia narodu ani żyć pozorami na pokaz. Starły się w Polsce dwa narody moralne. Jeden naród twórczości i doskonalenia się, docierający do istoty zagadnień i drugi naród – naród kłamstwa i konwenansu. [...] Zostały stworzone warunki dla nowego życia. Ale co my, społeczeństwo, z nim zrobimy. Piłsudski nie może za nas zrobić wszystkiego.
Warszawa, 17 maja
Maria Dąbrowska, Dzienniki 1914-1965, t. 2: 1926-1934, red. Wanda Starska-Żakowska, Warszawa 2009.
Stały się straszne, straszne rzeczy, tak niespodziewane a tak złe! W Polsce naszej nieszczęśliwej, której po niedawnym wskrzeszeniu, Zmartwychwstaniu z wiekowej niewoli tak potrzeba spokoju i ładu, wytrwałej, zgodnej pracy obywatelskiej, w Polsce rokosz i wojna bratobójcza, to jest okropne, że serce pęka. I kto ją wzniecił? Piłsudski. Ten, który przez długie lata tak dla Ojczyzny tylko żył, walczył, cierpiał, ten któregośmy tak wielbili. Niestety, już od dłuższego czasu tak dziwnie postępował, tak dziwnie przemawiał, że nie wiedzieć co było o tym myśleć – partie przeciwne potępiały go, zwolennicy wszystko na dobre tłumaczyli. Ja długo, długo chciałam wierzyć i przy każdej sposobności broniłam, ale teraz, po tym szalonym, ach! niegodziwym czynie, już nie mogę – mam ciężki żal do niego, wizerunek jego zerwałam ze ściany (nie na poniewierkę – włożyłam go między ilustracje i albumy, na pamiątkę, jak przeszłość, ale patrzeć na niego teraz nie mogę – a na tym miejscu powiesiłam obraz święty, Kościuszkę pod Racławicami.
Bunt w wojsku, rozłam w nim, przelew krwi bratniej, około 300 ofiar, prócz rannych, zdeptanie prawowitej władzy, wszystko to takie okropne… Dzięki Bogu, że przynajmniej nie trwało długo – rozstrzygnęło się w niespełna 4 dniach.
Lwów, woj. lwowskie, 22 maja
Zofia Romanowiczówna, Dziennik lwowski 1842–1930, t. 2, 1888–1930, Warszawa 2005.
Panie Premierze! Z oświadczeń P. Premiera złożonych tak wobec mnie, jak i za pośrednictwem prasy wynika, iż rząd kierując się interesem państwa przeciwstawia się w sposób zdecydowany projektom zmierzającym do rozwiązania się Sejmu w najbliższym czasie. Wychodząc z założenia, iż obowiązkiem marszałka Sejmu jest dopomagać lojalnie każdorazowemu rządowi na terenie parlamentarnym w jego zamierzeniach, muszę równocześnie podnieść, iż marszałek – ktokolwiek nim będzie – może napotkać w tym specjalnym wypadku na ogromne trudności, jeśli nie będzie miał pewnych gwarancji, iż rząd i jego organa wykonawcze powściągną ataki na Sejm, które niewątpliwie przekroczyły granice najostrzejszej krytyki pod adresem osób i stronnictw i przerodziły się w brutalne napaści na Sejm jako całość – będący wszak instytucją państwową.
Nie wątpię, że Pan Premier zechce zrozumieć trudne naprawdę położenie tych panów, którzy z jednej strony pragnęliby podeprzeć stanowisko rządu w tej sprawie, uznając w pełni jego motywy, z drugiej mogą i mają poważne skrupuły, czy należy przedłużać żywot tego Sejmu, który zohydza się publicznie i bezkarnie.
Daleki jestem oczywiście od sugerowania rządowi, by powściągnął krytykę Sejmu ze strony opinii publicznej, krytykę choćby najostrzejszą – powiem: choćby niesprawiedliwą.
Akcentuję, iż mam na myśli ataki mające niewątpliwie charakter obraźliwych napaści na instytucję państwową.
Warszawa, 19 czerwca
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Zgłaszam z dniem dzisiejszym rezygnację z urzędu marszałka Sejmu. Proszę o uwiadomienie Sejmu o mojej decyzji i sprawowanie czynności marszałka do chwili wyboru mojego następcy.
Z decyzją ustąpienia nosiłem się już od dłuższego czasu ze względu na zły stan mojego zdrowia. Jeśli jeszcze miałem pewne wątpliwości, czy wolno mi w obecnej sytuacji wywoływać przesilenie na stanowisku marszałka, nawet ze względu na zły stan zdrowia, to uznałem się za rozgrzeszonego z nich z tą chwilą, kiedy w kilku dziennikach, będących oficjalnymi organami stronnictw zasiadających w Sejmie, pojawiły się nad wyraz brutalne a nieuzasadnione napaści na mnie, godzące częściowo w moje dobre imię.
Przestrzegając zasady, iż jestem marszałkiem całego Sejmu, nie mam nawet swobody bronienia się. Chcę tę swobodę uzyskać. Chcę też dać możność Sejmowi wybrania na urząd marszałka kogoś, kto nie mając „obciążeń”, mógłby w obecnej trudnej sytuacji bronić praw parlamentu z większym autorytetem i lepszym może skutkiem.
Warszawa, 21 czerwca
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Wybór marszałka: prawica rozsierdzona, że ją przyciskam do muru, postanowiła wystawić swoją kandydaturę. Toż samo, z innego względu, Stronnictwo Chłopskie. Głosowań było aż trzy! […]
W trzecim wreszcie głosowaniu (wedle regulaminu inni odpadli) oddano głosów 335, nieważnych 31; Rataj – 176, Głąbiński – 128 (absolutna większość 153), wybrany Rataj.
[…]
W pierwszej chwili zareagowałem na wybór – nie! Za mała większość. Przypuszczono do mnie atak w mieszkaniu. Bartel przyszedł imieniem rządu z naleganiem. Przyjaciele sejmowi tłumaczyli mi, że nieprzyjęcie będzie śmiesznym robieniem fochów z powodu ataku gazeciarskiego. Przedstawiono mi, że sejm znajdzie się w położeniu fatalnym, nie będzie mógł wybrać marszałka, który by jaką taką część izby reprezentował.
Niestety, uległem.
Warszawa, 25 czerwca
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Pragnę zaznaczyć, iż zatrzymując nadal urząd marszałka, będę uważał się za locum tenens [zajmujący miejsce] aż do chwili, kiedy stanie się to, co uważam za niesłychanie pożądane w interesie parlamentarnym i pośrednio w interesie państwa – aby miejsce to zajął ktoś, kto będzie wyrazicielem całej Izby. Uważam, że rzecz ta jest bardziej dziś konieczna niż kiedykolwiek indziej, w okresie kiedy Panowie przestaną funkcjonować jako posłowie, czy to wskutek zamknięcia sesji, czy wskutek rozwiązania się Sejmu.
Warszawa, 25 czerwca
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Ledwie zdołałem się trochę zdrzemnąć – telefon! Któryś z dziennikarzy komunikuje mi, że na posła [Jerzego] Zdziechowskiego dokonano w jego mieszkaniu przy ul. Smolnej napadu i ciężko go pobito, poraniono… Napastnicy, w liczbie około dziesięciu, ubrani byli w mundury oficerskie; między innymi dwaj czy trzej byli w mundurach oficerów żandarmerii. […]
Że napad miał charakter i podłoże polityczne, dowodzi to, iż oficerowie bijąc, mówili: „to za budżet wojskowy, to za oszczędności, żebyś się nie mieszał do budżetu wojskowego…”.
[…]
Jadąc z Zamku do domu, wstąpiłem do p. Zdziechowskiego. Leżał w łóżku z gorączką. Pokazywał mi poszarpaną i pokrwawioną koszulę i sińce, którymi był pokryty. Kształt ich wskazywał, że pochodziły od kopnięć. Widocznie pastwiono się nad nim, gdy leżał zemdlony. Mnóstwo osób składało mu kondolencje osobiście lub przez nadesłanie biletu, między innymi szereg członków ciała dyplomatycznego. Odruch oburzenia w opinii publicznej był tak silny, iż nawet Bartel uważał za konieczne przesłać bilet, a gen. Składkowski, ówczesny komisarz rządu na Warszawę, robił w pierwszej chwili, szczerze czy nieszczerze, wszystkie gesty w kierunku wykrycia sprawców napadu.
Warszawa, 1 października
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Dziś w nocy dokonano na posła J. Zdziechowskiego w jego mieszkaniu zorganizowanego i – nie mogę znaleźć innego wyrazu – ohydnego napadu.
Gromada napastników sterroryzowawszy służbę, poraniła do krwi bezbronnego człowieka, a zemdlonego skopała w sposób nieludzki.
Napastnicy ubrani byli w mundury oficerskie i występowali rzekomo „w obronie budżetu i wojska”.
Nie chciałbym dopuszczać myśli, iż nocnego napadu i nieludzkiego skatowania bezbronnego człowieka dokonali istotnie oficerowie. Odetchnę z ulgą, jeżeli śledztwo wykaże, iż napastnicy, choć ubrani w mundury oficerskie, oficerami nie byli.
Nie wątpię jednak ani przez chwilę, iż władze nie cofną się przed ostatecznymi konsekwencjami także wtedy, gdyby się okazało, iż napastnicy byli istotnie wojskowi i że motywem była rzekoma „obrona budżetu i armii”.
Konsekwencje te musiałyby być tym ostrzejsze i tym bardziej stanowcze, że w grę wchodziłaby już nie tylko osoba p. Zdziechowskiego. Sejm jako całość nie mógłby spełniać swego obowiązku, gdyby jego członkom nie zapewniano osobistego bezpieczeństwa w związku z wykonywaniem przez nich mandatu w ramach prawa.
Warszawa, 1 października
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, red. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Święto uzyskania niepodległości. 11 listopada 1918 r. rozbrojono Niemców w Warszawie. […]
Nabożeństwo w katedrze, na którym Piłsudski nie był. Potem rewia na placu Saskim. Piłsudski pojawił się o całe pół godziny później, niż było zapowiedziane. Ciało dyplomatyczne klęło na czym świat stoi, bo mokro, zimno...
Narzekano na nieprzyzwoitość. Piłsudski obwieszony wszystkimi możliwymi orderami, siedząc niezgrabnie na kasztance „historycznej”, odbył przegląd. Uroczystość sztywna, galówka – żadnych okrzyków, żadnego zapału. Zerwał się już kontakt między Piłsudskim a ulicą; Piłsudski stał się „rządem”, przestał być bohaterem, legendą...
Wieczorem galowe przedstawienie w teatrze. Dla Piłsudskiego zaanektowano lożę na I piętrze, naprzeciw prezydenta RP, którą dotychczas oddawano na uroczystości marszałkom sejmu i senatu (lożę prezesa Rady Ministrów zajęli Bartlowie, mnie przydzielono lożę obok prezydenta RP). Piłsudski przyszedł po prezydencie, o ile pamiętam – po pierwszym akcie. Przygotowana owacja wypadła dziwnie blado i niemrawo.
Po teatrze raut na Zamku.
Warszawa, 11 listopada
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, red. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Droga rewolucyjna wskazaną jest może dla dokonania przewrotów socjalnych, ale nigdy politycznych. Przewrót nie zrealizował bynajmniej tego, co było jego hasłem. Natomiast z tego krwawego bigosu wychodzą na czoło życia państwowego ci, których historia i wypadki odsunęły od życia politycznego w Polsce, a których dziś widzimy znowu na widowni.
To nie są rzeczy bez przykrych następstw. Widzimy bowiem, iż dzisiaj nie ci od dołu są pierwszymi, lecz na wierzch wychodzą ci, którzy się sami uważali za pogrzebanych. Celem i wynikiem przewrotu miała być sanacja moralna i gospodarcza. Szczegółowej analizy obecnych stosunków nie będę przeprowadzał, albowiem na wyniki ostateczne trzeba jeszcze cierpliwie czekać kilka miesięcy.
O sanacji moralnej mowy być nie może. Ci bowiem, którzy widzą niszczenie administracji, stosunki w urzędach, w wojsku, dośpiewają sobie wszystko sami. Łamanie i deptanie prawa może chwilowo dać pewne sukcesy, ostatecznie jednak musi się zemścić na sprawcach i na tych, którzy się temu biernie przypatrują. Że prawo jest deptane, niszczone, w dalszym ciągu, że gwałtów dokonuje się dalej, o tym przekonywać nie potrzebuję.
Kraków, 28 listopada
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.